przesówaj w prawo
przesówaj w lewo

Aktualności

Wszystkie wydarzenia
Szamotulanka na misjach w Zambii
17.12.2012
Tak rzadko dowiadujemy się o dobrych ludziach. Zło jest głośne i chętnie pcha się na czołówki gazet i w światło kamer. Mamy tymczasem wspaniałych młodych ludzi i mamy satysfakcję, że w miarę skromnych możliwości mogliśmy wesprzeć młodą wspaniałą szamotulankę, która od czterech miesięcy przebywa na misjach w Zambii. Prezentujemy jej pierwszą, interesującą relację.(red.)
To mój czwarty miesiąc w Afryce.

Przyjechałam do Zambii na misje salezjańskie. Dlaczego? Bo człowiek szuka swojej drogi w życiu, stara się odkryć, do czego powołał go Bóg. Skąd wiem, że to właśnie MOJE powołanie? Bo tylko ja wiedziałam, że to droga dla mnie. Scenarzystów mojego życia spotykałam przez 23 lata wielu i żaden z nich nie wpadł na to, żeby wysłać mnie do Zambii. Wiedział to tylko Bóg, który przez rok przygotowań do wyjazdu, ani razu nie pozwolił zwątpić, że to co robie to właśnie droga, którą mam iść.

Tak łatwo było się tu znaleźć. Kiedyś podróżowano miesiącami, a nawet latami. Ja 14ego sierpnia wsiadłam do samolotu i po 10 godzinach znalazłam się na afrykańskim lądzie 13 tysięcy kilometrów od domu.
Pierwszym miejscem, które mogłam zobaczyć była stolica Zambii - Lusaka. To miasto pełne skrajności. Po jednej stronie ulicy żyją bogaci Zambijczycy, których domy otoczone są betonowymi murami. Posyłają swoje dzieci do prywatnych szkół i robią zakupy w shop rite - który standardem nie odbiega od polskiego Tesco. Po drugiej stronie ulicy mieszka zdecydowanie większy odsetek zambijskiej populacji. Żyją w ubogich domach i dzielą kilka metrów kwadratowych z dwunastoosobową rodziną. Zajmują się głównie handlem, albo niczym.
To co łączy obydwie strony drogi to śmieci. Można by je pozbierać, ale po co skoro w listopadzie spadną deszcze i zasłoni je gęsta trawa. Śmieci leżą, śmierdzą i zniechęcają do spacerów po mieście.

Mieszkam w Lufubu, w afrykańskim buszu, 1000km od Lusaki. To tu salezjanie wiele lat temu założyli swoja placówkę, na której obecnie znajduje się duża farma. To dzikie miejsce. Pomiędzy drzewami bananowymi i palmami pasą się krowy, wylegują osły i beczą kozy. Jeśli ktoś z wioski pracuje to właśnie tu. Doi krowy, karmi świnie, zbiera jajka, uprawia pola kassawy - zambijskiej rośliny przypominającej kredę, z której robi się schizmę - tutejszy specjał. Schima skutecznie zapycha żołądek. Pełna miska, którą je się na obiad zapycha żołądek do następnego dnia. Dzięki temu większość Afrykańczyków jada raz dziennie.

Biedny Afrykańczyk. Bogaty Europejczyk.
Człowieka definiuje się przede wszystkim biorąc pod uwagę kraj, z którego pochodzi.
Stereotypy społeczne nie widzą jednostek, widzą całą populacje. Dlatego Europejczyk każdego Afrykańczyka uważa za biednego, a Afrykańczyk każdego Europejczyka za bogatego.

Innym skojarzeniem, które przychodzi nam do głowy, gdy myślimy o czarnym lądzie jest głód. Jedzenie to problem Afryki. Ogromny odsetek ludzi, jest niedożywionych, brakuje im składników mineralnych potrzebnych do zdrowego rozwoju. Będąc tutaj zdałam sobie sprawę, że jedzenie to nie tylko problem Afryki, to problem globalny. W Europie jedzenia jest w nadmiarze. Ludzie, coraz częściej walczą z otyłością, chorują na cukrzyce, katują się drastycznymi dietami. Afrykańczycy i Europejczycy myślą o jedzeniu tak samo często.
Judy - pracownica z farmy zapytała mnie ostatnio:
- Ilona czy w Polsce rosną banany?
- Nie, nie rosną.
- Czyli Ty nigdy nie jadłaś bananów, dopiero tutaj? - zapytała Judy.
- Banany nie rosną na drzewach, ale można je kupić w sklepie, sprowadzamy je z Afryki.
- Musicie kupować jedzenie z Afryki, macie go za mało w Polsce?

Moim głównym obowiązkiem jest praca w Oratorium z dzieciakami. Codziennie przychodzi ich około setki. Przychodzą na boso, albo w laczkach spiętych agrafką, z brzuchami jakby połknęły arbuza, ubrane w koszulki - na jednych więcej dziur, na innych plam.
Afrykańskie dziecko żyje w stadzie dzieci. Spędza z nimi całe dnie, dzieli się jedzeniem, ubraniami. Rocznym dzieckiem opiekuje się grono trzylatków. Jego piętnastoletnia mama jest w tym czasie w szkole. Dziecko biega po buszu i kombinuje, z czego zrobić zabawkę, której rodzic mu nie kupi. Tworzy samochody z drutów, gruchawki z butelek i piłki z liści bananowca.

Dni mijają szybko. Słonce każdego dnia budzi mnie kilka minut po 6.00. Zachodzi codziennie o tej samej porze tj. o 18.00. Teraz w Afryce rozpoczęła się pora deszczowa, która potrwa do kwietnia.

Czy jest mi ciężko? Wielu osobom pewnie wydaje się, że trudno jest mieszkać w Afryce. Tym bardziej w buszu, gdzie cywilizacja odbiega poziomem od tej Polskiej, gdzie nie mogę sobie pozwolić na wyjście do kina, czy nawet pójście do sklepu. Daleko od rodziny, przyjaciół i wszystkich tego, czym do tej pory żyłam.
Mimo to nie jest mi ciężko. Miewam gorsze chwile, ale w Polsce również je miewałam. Spotykam trudności, ale w Polsce też je spotykałam. Będąc w Zambii zaczynam rozumieć, że wszędzie można być szczęśliwym. Wszędzie spotyka się ludzi, których można pokochać.
A moje serce przez ten czas, który już przeżyłam na misji, podzieliło się na dziesiątki małych czekoladowych kawałków. Każde dla innego dziecka.

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Dla mnie to święta bez choinki, bez śniegu, bez Mikołaja i bez rodziny. Ale przecież nie to powinno nam dawać największą radość. Najważniejszy w tym czasie jest Bóg, który jest z nami niezależnie od miejsca, czasu i naszego nastroju.
Boga w sercu Wam wszystkim moi Drodzy Szamotulanie życzę.

Tekst / Fot. Ilona Kaczmarek z misji w Zambii


Aktualności
Fundusze UE
fb