przesówaj w prawo
przesówaj w lewo

Aktualności

Wszystkie wydarzenia
Moje misje
28.03.2013
Od ponad siedmiu miesięcy jestem w Lufubu na misji salezjańskiej.
Czy to mój dom? Tak, to mój afrykański dom. Z tym, że ja nie jestem Afrykanką, więc o tyle o ile wiem, że teraz to moje miejsce, o tyle wiem, że mój prawdziwy dom jest w Polsce.
Minęła już wystarczająca ilość czasu na to, żeby zatęsknić. Ale to nie jest tęsknota, która odbiera mi energię, które demotywuje mnie do pracy. To nie jest tęsknota, podczas której wieczorami płaczę w poduszkę. To dojrzałe uczucie tęsknoty ze przeszłym życiem. Za prozaicznymi rzeczami jak wyjście do kina, jazda tramwajem, czy po prostu za zwykłym dniem, w którym nic ciekawego się nie dzieję, ale jest to w pełni mój dzień.

W Lufubu każdy mój czas wypełniony jest dziećmi. "Pracy wprawdzie wiele, ale robotników mało." Chyba dopiero teraz naprawdę zrozumiałam ten cytat z Pisma Świętego.
Każdego popołudnia mamy Oratorium, w którym prowadzimy różne sportowe i edukacyjne zajęcia. Do południa najmłodsi mieszkańcy Lufubu, w liczbie 58, przychodzą do przedszkola, gdzie główny nacisk kładziemy na naukę angielskiego, liczenia i pisania. Ponad 200 dzieci i młodzieży objętych jest programem "Adopcja na Odległość". Dobrodzieje z Polski przesyłają pieniądze, za które opłacamy dzieciom szkołę, kupujemy dla nich zeszyty i przybory szkolne, a także mundurki. W każdą sobotę ta wielka grupa przychodzi do nas na pół dnia. Dzieci podzielone są na grupy, gdzie jedna ma lekcję religii, druga wykonuje prace porządkowe wokół Oratorium, a trzecia ma zajęcie sportowe. Dzień kończy się wspólnym obiadem. Możecie sobie wyobrazić ten widok - dwieście dzieci ubranych w niebieskie koszulki z logiem Don Bosco, które siedzą na trawie, pod palmami i rękami jedzą ryż z fasolom i soją. Wyglądają jak smerfy.

Każdy dzień przekartkowuje jak stronę w książce, która liczy ich tyle, ile dni jest w mojej misji. Dreszcz przeszył moje ciało, gdy zauważyłam, że przekartkowałam już większa połowę tych stron. Bo chociaż czasem jest ciężko, brakuje sił i cierpliwości, to wiem że tak właśnie ma być. Wiem że po to tu przyjechałam.
Ale Bóg nie przysłał mnie tu tylko, aby pomóc w pracy salezjańskiej, aby być z dziećmi. Zdaję sobie sprawę z tego, że o stokroć więcej, niż ja sama z siebie daję, otrzymuje. Są takie dni, że nic nie wychodzi. Wszyscy mają o coś pretensję, dzieci bywają trudne. Nie ma się co dziwić. Wychowuje je słońce i księżyc. W Zambii nie ma rodzin, w których mamy wyglądają za okno za swoimi córkami, a ojcowie uczą synów dobrych manier. Moja misja jest w buszu. To co w Europie zwiemy dobrymi manierami, organizacją i planem, tutaj jest zwyczajnym buszem. A ja wiem, że moim zadaniem nie jest, wprowadzanie rewolucji i wymaganie europejskich standardów. Każdy dzień jest dla mnie nauką, zmaganiem z własnymi przyzwyczajeniami, a przede wszystkim ogromną lekcją pokory.

Czy moje siedmiomiesięczne doświadczenie życia w Afryce, pozwala mi powiedzieć, że Europa jest lepsza?
Bardzo nauczyliśmy się oceniać i krytykować. Przede wszystkim na podstawie tego, co widzimy. Kraj dobrze rozwinięty, z siecią autostrad, kinami, centrami handlowymi, z infrastrukturą na wysokim poziomie, uważamy za ten lepszy. Ale czy te rzeczy naprawdę nas uszczęśliwiają?
Zambia jest biednym krajem. Ludzie w mojej wiosce są niewykształceni, często niepiśmienni, ale żyją razem. Razem pracują, opiekują się swoim potomstwem, wszyscy się znają, nawet dzielą się ubraniami.

Nie mogę powiedzieć, że Zambia jest lepsza od Polski, tak samo jak nie mogę powiedzieć, że Polska jest lepsza od Zambii. To dwa zupełnie inne światy.
Ale wiem na pewno, że to co najcenniejsze jest niewidoczne dla oczu. Poświęcenie, ludzka dobroć, miłość, dla tych rzeczy naprawdę powinniśmy żyć. Wydaję mi się, że w Europie te wartości spychamy gdzieś na dalszą półkę. Przejadły nam się już i zdają się być staromodne, w porównaniu z pieniędzmi, sukcesem i urodą, wokół których kręci się współczesny świat.

Każdego upływającego miesiąca siadam sama z sobą, zapraszam do towarzystwa Ducha Świętego i czuję jak czas mnie zmienia. Jak doświadczenie zapisuje nowe strony w mojej głowie. Jak punkt widzenia obiera inny kierunek, a piramida wartości, obraca się do góry nogami.
Wiem też, że gdyby było mi łatwo, gdyby mój pobyt tutaj był jak wakacje i gdyby wszystko układało się tak jak to sobie zaplanowałam, to niczego bym się nie nauczyła.
Moja misja to szlifowanie charakteru.
A szlifowanie zawsze boli.

A jeśli ktoś z Was chciałby zadać mi pytanie " Ilono, czy jesteś szczęśliwa w Zambii?"
Bez wahania odpowiedziałabym " Tak, jestem szczęśliwa. To moje powołanie."

Tekst / Fot. Ilona Kaczmarek
z misji w Zambii





Aktualności
Fundusze UE
fb