przesówaj w prawo
przesówaj w lewo

Aktualności

Wszystkie wydarzenia
Kącik podróżnika – Nowa Zelandia – Brunei
29.03.2013
Jakoś trudno oderwać mi się od tematu Nowej Zelandii, mam dla tego kraju nieukrywaną sympatię. W znacznej mierze wpływa na to klimat i geografia obu największych wysp N. Z. Moje liczne rozmowy z przypadkowo spotkanymi ludźmi utwierdziły mnie w opinii, że jest to kraj naprawdę wyjątkowy, w szczególny sposób przyjazny ludziom, zwłaszcza Europejczykom.
Podróżowanie statkiem ma swoje atuty, ale ma też swoje wady. O zaletach już sporo napisałem natomiast jedną z głównych wad to krótkie, często zaledwie kilkugodzinne pobyty w ciekawych i atrakcyjnych portach. Chciałoby się być w takich super-miejscach kilka dni, a najczęściej jest to kilka godzin. Nie ma szans na spokojne zwiedzanie i relaks. Wszystko jest jak w pigułce, dużo i szybko. Wszyscy, zarówno pasażerowie jak i załoga muszą kontrolować zegarki, aby broń Boże nie oglądać rufy oddalającego się nieuchronnie statku. Częstym powodem spóźnień jest zapominanie o zmianach czasu w wielu miejscach i przesunięciach o jedną, dwie godziny. Jeśli kogoś brakuje to kapitan z reguły trochę czeka, 15 minut, może pół godziny. Potem ryczą syreny statkowe i jeśli jest to mała wysepka to słychać to w każdym zakątku i spóźnialscy mają ostatnią szansę, żeby popędzić i jeszcze zdążyć. Jak kogoś brakuje to z reguły wszyscy na statku szybko dowiadują się o tym, chociażby z nawoływań ze statkowego nagłośnienia. Wtedy pasażerowie mają dodatkową atrakcję, większość stoi przy burtach poszczególnych pokładów i balkonów, oczekując na spóźnialskich. Robi się z tego mały spektakl i jeśli spóźnieni w końcu docierają dostają brawa od całego statku. Zupełnie nieskorzy do aplauzu są za to oficerowie i kapitan. Oni mają ścisły grafik i spóźnione wypłynięcie z portu to konieczność przyspieszenia o kilka węzłów i dodatkowe tony paliwa. W małych portach, po odpłynięciu takiego olbrzyma robi się pusto, cicho i smutno. Łatwo wyobrazić sobie jak czuje się ktoś, kto nagle zdaje sobie sprawę, że nie ma dokąd wrócić, bo jego hotel odpłynął.

O pięknej i sympatycznej Nowej Zelandii mógłbym jeszcze dużo napisać, ale jednego nie mogę sobie darować. Muszę podzielić się wrażeniami na temat mniejszości irlandzkiej i szkockiej. Są całe miejscowości, jakby żywcem przeniesione ze swoich ojczyzn i np. puby są bardziej irlandzkie jak w Irlandii. Podobnie jest z taką Małą Szkocją. Ci emigranci stworzyli sobie enklawę, ojczyznę - bis i może dzięki temu są tacy szczęśliwi i życzliwi innym. Ja przeżyłem taki trochę patriotyczny moment, kiedy pośród palm i roślinności, raczej egzotycznej dostrzegłem nagle i niespodziewanie - piękną brzozę. Trudno pojąć jak taki, zdawałoby się drobiazg potrafi podziałać na naszą psychikę, jak inaczej myśli się o swoim domu, o Polsce.

Ruszam na Brunei, bo nigdy nie oderwę się od Nowej Zelandii. Zanim dopłynęliśmy do Sułtanatu Brunei odwiedziliśmy port o niesamowitej nazwie Kota Kinabalu. To miasto leży na Borneo i należy do Malezji. Stąd już niedaleko do Brunei, oficjalna nazwa Państwo Brunei Darussalam. Jak nas wówczas przewodnik informował to jeden z dwóch istniejących sułtanatów. Sułtanat to wschodni, islamski ustrój państwa. Mówi się też, że jest to monarchia absolutna i jest to bardzo adekwatne określenie. Sułtan Brunei, jeszcze jakiś czas temu najbogatszy człowiek świata dzięki zasobom ropy jakie spoczywają przy Brunei. To niewielkie państwo zajmuje północno-wschodnią część wyspy Borneo i leży przy Morzu Południowochińskim. Dominująca religia to oczywiście islam, muzułmanie to prawie 70% ludności, kilkuprocentowe udziały mają buddyści i chrześcijanie. Pierwszy kontakt, kiedy tylko wjeżdża się do stolicy Bandar Seri Begawan powoduje szok. Budowle rządowe kapiące złotem i meczety, jeszcze bardziej wyzłocone i przytłaczające swoim ogromem. Pałac sułtana jest ponoć dwukrotnie większy od Pałacu Buckingham. Niestety nie wpuszczono nas na teren pałacu i trzeba było obejść się widokiem z zewnątrz. Bogactwo rządowych budynków i przepych meczetów robi ogromne wrażenie, ale tym większy jest szok, kiedy dociera się do wioski na wodzie i ogląda z bliska jak żyją poddani sułtana.
Miałem okazję popłynąć na wycieczkę z grupą pasażerów i byliśmy goszczeni przez mieszkańców jednego z takich domów. Z jednej strony takie wioski na wodzie mają dosłownie wszystko co potrzeba do życia, domy są nadspodziewanie przestronne. Są szkoły, poczta, sklepy. Nie ma tylko samochodów, te czekają zaparkowane na brzegu. Możliwość zaspokajania tych podstawowych potrzeb nie przysłania jednak faktu, że tam zieje biedą i to nie do wiary, że ci ludzie akceptują taki kontrast między granicznym, nieprzyzwoitym bogactwem, a taką siermiężną biedą. Będąc tam odnosi się jednak wrażenie, że to są szczęśliwi ludzie, a swojego sułtana wręcz uwielbiają. Być może to muzułmanie tak mają, może to fakt, że oni dziedziczyli biedę przez całe pokolenia i niewiele potrzeba im do szczęścia. Podsumowując, bardzo mocne, niezapomniane wrażenia po wizycie na Brunei. Dziś po kilku latach, mamy polsko-brunejski akcent. Jan Kulczyk kupił pola naftowe leżące przy Brunei. A statek popłynął dalej...
Tekst / Fot. Andrzej Franke


Aktualności
Fundusze UE
fb